Wyzwolenie 1945

Referat autorstwa Otylii Toboła, wygłoszony 11.4.2015 na uroczystości z okazji 70-lecia zakończenia II wojny światowej oraz list do urzędu gminy w Lutyni Dolnej

Szanowni Państwo,

w pierwszej części  wystąpienia przypomnę ofiary drugiej wojny światowej z Dolnej Lutyni, tych mieszańców, którzy nie zginęli przypadkowo podczas działań wojennych, lecz zostali rozmyślnie zamordowani. Zwłaszcza przy takich okazjach, jak dzisiejsza, bądźmy myślami przy nich, jeśli o nich zapomnimy, odejdą od nas po raz drugi i już na zawsze.

W drugiej części przytoczę kilka szczegółów z ostatnich chwil niemieckiej okupacji w Wierzniowicach, tak jak zapamiętali je nasi mieszkańcy.  

Dzięki wydanej w 2003 r. niezwykle cennej książce Emila Hili i Franciszka Gila ofiary z naszej gminy doczekały się godnego upamiętnienia. Znajdziemy tam wspomnienia z obozów, liczne fotografie, ale też listy ofiar, które ze zrozumiałych powodów są bardziej dokładne aniżeli dane umieszczone w renomowanych publikacjach o szerszym zasięgu terytorialnym. Za to należy się autorom wielkie uznanie.

Ze strony internetowej soupispamatek.com można się dowiedzieć, że faszyści zamordowali w obozach koncetracyjnych 36 mieszkańcow Dolnej Lutyni, w tym 17 Żydów. W czasie alianckich bombardowań w sierpniu 1944 r. zginęło 13 osób. W marcu 1945 r. na skutek działań wojennych zostały zabite 4 osoby, a w ostatnich dniach wojny dwaj nieznani mężczyźni. Nie są to dane dokładne, różnią się też od danych w innych opracowaniach, chociaż okazuje się, że autorzy kolejnych publikacji nieraz bezkrytycznie przepisują błędy poprzedników.

Do Dolnej Lutyni odgłosy wojny dotarły 1 września 1939 r. w godzinych wczesnoporannych. Pierwszym obrazem - tak jak na całym Śląsku Cieszyńskim – były ewakuacje urzędów i masowe ucieczki Polaków na wschód. Władysław Wilk, absolwent dolnolutyńskiej szkoły, właśnie przyjechał do sklepu Weisa, aby tu kupić gwoździe na naprawę dachu. Przed urzędem gminy zobaczył ciężarówkę, do której pracownicy ładowali pokunki. Pomagały im w tym harcerki Wanda Jędryszczyk i Stasia Górniak. Od nich dowiedział się, że właśnie wybuchła wojna. Wsiadł więc na rower i pojechał zaciągnąć się do wojska. Ze Stasią spotkali się raz jeszcze, w okupowanym przez Sowietów Lwowie. Ona wróciła pod okupację niemiecką. W obozie koncentracyjnym zamknęli ją później niemieccy naziści, on został w sowieckiej Rosji. Do domu wrócił po siedmiu latach poprzez syberyjskie łagry, Irak, Palestynę, kampanię włoską, Bitwę o Monte Cassino i demobilizację w Szkocji. To tylko dwa przykłady, że również takie były wybory Polaków w obliczu dwu wrogów, którzy dokonali 4. rozbioru Polski.

Lutyniacy również poszli bronić Ojczyzny. Nauczyciel Józef Wita poległ 9 września pod Rogowem. Okoliczności śmierci nauczyciel Tomasza Adrianowicza nie są znane. W polskiej marynarce wojennej na statku ORP Dragon walczył i poległ Ferdynand  Klusek, Józef Manderla uciekł z niemieckiej armii do jugosławiańskich partyzantów i stracił życie w starciu z Niemcami pod Sarajewem, urzędnik Józef Jurczyk walczył i zginął w Powstaniu Warszawskim. 

Na okupowanym terenie Niemcy wprowadzili krwawy terror skierowany w pierwszej kolejności przeciwko polskim działaczom i inteligencji.

Już 12 października 1939 r. został aresztowany kolejarz Szczepan Woska, przewieziony do tymczasowego obozu w Skrochowicach pod Opawą, a stamtąd do obozu koncentracyjnego Oranienburg, poniósł śmierć z rąk niemieckich oprawców 1 stycznia 1940 r. Więcej szczęścia miał Rudolf Pastuszek, po którego Niemcy przyszli 25 października 1939 r., ale dzięki staraniom żony niedługo wyszedł na wolność. Ponownego aresztowania uniknął w trzy lata później. Niemcy uwięzili więc jego żonę Agnieszkę. W grudniu 1939 r. w Górnym Żukowie aresztowali  dolnolutyńskiego rodaka nauczyciela Jana Kulę. Zmarł po dwu latach udręki w Dachau.

Masowe aresztowania Niemcy zaplanowali na kwiecień 1940 r. Przez fabrykę Kohna, dokąd przez kilka dni zwożono Polaków z całego Śląska Cieszyńskiego, przeszły również przyszłe ofiary z Dolnej Lutyni. W Gusen zginęli sztygar Karol Babisz, nauczyciel Jan Górniak, organista Ferdynand Janeczek. Nieludzki los Niemcy zgotowali licznej i bardzo rozgałęzionej rodzinie Gilów. Aresztowali 27 członków tej rodziny. Z KL Auschwitz nie wróciły Maria Balatkova z domu Gil i Anna Gilowa. Tego obozu nie przeżyli również Rozalii i Józefa Opiołowie, Szczepan Kolarczyk, Ernest Konkolski, Agnieszka Pastuszkowa, Zofia Kotowa, Ervin Kyjonka i  Igacy Ożóg oskrażony o zdradęstanu. W Buchenwaldzie Niemcy zamordowali  Josefa Popiołka, w Mysłowicach Alojzego Seberę, w drodze do więzienia zastrzelili Viléma Lukaštíka, w Krakowie Leopolda Krzystka, a Zembrzycach pod Krakowem Stefana Krzystka. Adolf Durczok nieprzeżył marszu śmierci w Gross Rosen. Na skutek wyniszczającej pracy w Rzeszy zmarł krótko po wojnie Władysław Uherek.

Przeważnie młodzi Polacy walczyli w ruchu oporu. Najsprawniej działającym wywiadem była na Zaolziu siatka ZWZ AK „August”. Jedna z jej skrzynek kontaktowych znajdowała się w gabinecie dolnolutyńskiego dentysty Ernesta Winklera. Kiedy na skutek zdrady siatka została rozbita, śmierć w obozach i na szubienicach znalazły setki Zaolziaków, wśród nich  Władysław Opioła, Eugeniusz Popek, Karol Sosna, Alojzy Niedźwiedź, nauczyciel Franciszek Kocur, Leon Mojżyszek z Wierzniowic. Do ruchu oporu włączyli się również rodacy z Lutyni, którzy wyprowadzili się ze wsi. Alojzy Wiochna, członek polskiego ruchu oporu, zginął w cieszyńskim więzieniu. Swój udział w komunistycznym ruchu oporu zapłacili życiem Vilém Kuča, Eduard Lukša, Josef Richter i Teofil Křišťla z Wierzniowic. II wojna światowa to jednak nie tylko ofiary niemieckiego nazizmu, ale też sowieckiego bolszewizmu. W piwnicach Tweru kat z NKWD zastrzelił posterunkowego PWŚ Józefa Skupnika z Wierzniowic, w Katyniu z rąk enkawudzistów zginął porucznik rezerwy, rodak z Wierzniowic Leon Malejka. Cześć ich pamięci.

 

 

 

W drugiej części zapoznam państwa z niektórymi faktami i wspomnieniami z ostatnich dni okupacji Wierzniowic.

Po zajęciu wioski Niemcy zlikwidowali jej urząd gminy i przyłączyli ją do Dolnej Lutyni. Komisarzem mianowali miejscowego rolnika Franciszka Wybrańca. Mieszkańcy wyrażają się o nim raczej z sympatią, ponieważ nikomu nie szkodził, przeciwnie, starał się pomagać.  Także dzięki niemu wywłaszczeni z majątków polscy rolnicy mogli przynajmniej zostać we wsi, i – w odróżnieniu od rolników ze Skrzeczonia i innych miejscowości – nie zostali wywiezieni do Polenlagrów czy bauerów w Rzeszy.

W Wierzniowicach były dwie gospody, jedna należała do żydowskiej rodziny Markowiczów, właścicielem drugiej był Dominik Rusek, mój dziadek. Dziadkową gospodę przejęli Niemcy z Hati, Bartuzelscy. Napis na szyldzie nad wejściem głosił, że właścicielką jest Notburga Bartuzelsky. W naszej rodzinie również tych Niemców wspominano dobrze - Bartuzelska była cichą i łagodną kobietą, jej mąż był wprawdzie w gorącej wodzie kąpany. Jak sobie popił, wszystkich Polaków wysyłał do obozów, a po wytrzeźwieniu przepraszał za swoje pijackie awantury. Czasem dla rozrywki pokazywał swoim klientom egzemplarz książki Sonderfahndungsbuch Polen (czyli Specjalnej księgi Polaków ściganych listem gończym). Był to alfabetyczny wykaz zawierający imiona ponad 61 tysięcy Polaków najbardziej zasłużonych dla Polski – przeznaczonych do aresztowania i likwidacji na terenach wcielonych do III Rzeszy. Spis został wydrukowany w formie książki w lipcu 1939 r. w Berlinie i był przez całą wojnę uzupełniany. 

Jeśli wierzyć zapiskom kronikarza – bo nie zawsze są wiarygodne – 450 mieszkańców wioski posiadało Volkslistę, 240 zostało przy narodowości czeskiej a 50 przy narodowości polskiej. Według spisu, który sporządziła członkini naszego koła Olga Adamczykowa, na różnych frontach II wojny światowej zginęło w niemieckim mundurze 12 wierzniowian.

W styczniu echo walk frontowych dotarło także do Wierzniowic. Jak wspominał nasz chórzysta Mirosław Wajda, w styczniu już było słychać kanony, we wsi był szturc. Niemcy szybko minowali most i połowa mostu wyleciała w powietrze. Na drugi dzień kazali go odbudować, ponieważ się okazało, że Rosjanie nie są jeszcze w tutejszych Łaziskach, tylko w Łaziskach pod Katowicami.

W Oświęcimiu Niemcy przystąpili w styczniu do ostatecznej likwidacji obozu i jego podobozów. Od 17 do 21 stycznia wyruszały spod bram kolumny więźniów i szły w kierunku oddalonego o  63 km Wodzisławia Slaskiego. Szacuje się, że ewakucji nie przeżyło od 9 do 15 tysięcy więźniów z ogólnej liczby 56 tysięcy. Z tym wydarzeniem wiąże się również pewien wierzniowski epizod wojenny.

W prywatnym archiwum zachowało się nagranie Marii Machylowej, Marysi. Wspomina pewien styczniowy dzień, kiedy wracała ze wsi do swojej drzewiónki i spotkała na drodze dwie nędnie ubrane kobiety, które szły od strony mostu. Prosiły ją błagalnie o nocleg na jeden dzień. Nie wiedziała, co robić. W drugiej części domku mieszkało starsze małżeństwo Marszałków, i właśnie wyszli na dwór i wołali na kobiety, żeby poszły sobie dalej, bo tu nie ma miejsca. Marysia pokonała jednak własny strach i zaprowadziła kobiety do swojej jednej izby. Odgrzała dla nich resztę zupy z obiadu i zaczęła się zastanawiać, co dalej. Młodsza z uciekinierek, niespełna piętnastoletnia dziewczynka, miała być córką wyższego czeskiego oficera z północnych Czech, starsza 27-letnia była malarką. Od kilku dni uciekały z oświęcimskiego transportu, a po drodze pomagali im dobrzy ludzie. Marysia postanowiła zwrócić się do szwagra Francka Malcharka, legendarnego przedwojennego przemytnika, osobę w Wierzniowicach bardzo popularną. Malcharek był na początku wojny więziony w KL Dachau, skąd został zwolniony, i - jak wspomina Alojzy Nierychel - Niemcy zamykali go i wypuszczali. Teraz siedział w gospodzie Bartuzelskich, obiecał przyjść, kiedy się ściemni i rzeczywiście za jakiś czas pod oknem rozległo się jego gwizdanie. Zaprowadził kobiety do żydowni”, jak nazywano opuszczony drewniany budynek, w którym przed wojną mieszkała i miała swój sklep rodzina Eichenbaumów. Teraz Niemcy wynajęli go bratowej Francka Malcharka, mieszkała tam z 6-letnim synkiem. Nikt we wsi nie wiedział, że w mokrej piwnicy ukrywa się jej mąż Paul Malcharek. Zanim kobiety tam poszły, Marysi podarowała malarce swój czerwony wełniany sweter. W dwa czy trzy dni później Francek znalazł dla nich bezpieczną kryjówkę. Przyjęła je do siebie właścicielka rzeźni w Dolnej Lutyni, Klimszowa, która dla gminy gotowała obiady, miała dobrą volkslistą, dostęp do żywności i zaufanie Niemców. 

Ta historia ma jeszcze ciekawy epilog. Jakiś czas po wojnie Oskar Markowicz, który wrócił do Wierzniowic w mundrze polskiego oficera, przypadkowo znalazł się w kawiarni sanatorium w Teplicach. Zauważył kobietę, która proponowała gościom narysowanie portretu. Poprosił o swój portret i w czasie rozmowy dowiedział się, że jest ową kobietą, której Marysia pomogła przeżyć. Podobno wciąż miała jeszcze ten czerwony wełniany sweter...

W marcu 1945 r. front zbliżył się ku Wierzniowicom. Niemcy okopali się na wzgórzach i polach za Olzą, pozajmowali też domy we wsi. Jak wspomina Alojzy Nierychel - Na Dole u Mazurków zainstalowali radiostację. Na ulicy Do kaplicy dom Jaworków i sąsiedni Marcalików zajmowali czołgiści. Na zdjęciu wykonanym w tajemnicy przez Hieronima Mazurka widać niemiecki czołg wciśnięty w lukę między domami. Miejscową ludność zaganiano do nocnego kopania rowów.  

28 marca przeprowadzono pierwszy nalot na Wierzniowice. Od bomb zapaliło się kilka domów, stodół, stajni i chlewów. Od tego dnia we wsi wciąż się paliło. W dzień prowadzone były naloty, w nocy trwał ostrzał artyleryjski. Mieszkańcy zeszli do piwnic. Siedzieli tam w dzień, w nocy jednak musieli odważyć się wyjść, żeby nakarmić  i oporządzić dobytek. Nie wszystkie domy, wówczas jeszcze z wielkiej części drewniane, były podpiwniczone, tak więc w jednej piwnicy siedziało po kilka rodzin.

1 kwietnia – na Wielkanoc – zapoczął się po popołudniu kolejny nalot. Jedna z bomb trafiła w dom Rosików i Franciszka Rosikowa zginęła pod jego gruzami. Kilka osób schroniło się w Gieckowej piwnicy, wśród nich Bronisława Palowa. Niedawno u Giecków okociła się koza i Bronka szła se podziwać na koziczki”, wtedy spadła bomba, na dworze zabiła Franciszka i Franciszkę Giecków. Ciężko ranną Bronkę sąsiedzi wnieśli do piwnicy, gdzie zmarła. Dwie bomby spadły na szkołę, lecz nie wybuchły, jedna utknęła w ścianie, druga przebiła dach i sufit, i przez okno wyszła na zewnątrz. Następnego dnia zrzucono kolejne dwie, które dokończyły dzieła zniszczenia. Uszkodzona była również kaplica. Wypadły szyby, stłukły się światła, kule podziurawiły obrazy, ściany i posadzkę. Jak powiedział mi nasz prezes, niedawno przeprowadzano w kaplicy remont drewnianego pawłacza. Pod farbą odkryto napis rok 1902, burmistrzem był Eduard Rosik. W drewnie tkwiły jeszcze odłamki pocisków, przykryte gipsem i zamalowane. Pomimo ciągłego zagrożenia niektórzy mieszkańcy wioski nie mogli się podobno powstrzymać od gapienia się na pojedynek rosyjskiego pilota i niemieckiej pilotki rozgrywający się nad obecnym boiskiem piłki nożnej. Niemiecki samolot runął w dół, a wierzniowianie rozebrali go i aluminiowe płyty wykorzystali na załatanie dziur w swoich taczkach.

Jeden z nalotów skierowany był na gospodę Dominika Ruska. Jak wspominał Mirosław Wajda, w tym dniu przyleciał tylko jeden jedyny samolot, zrzucił bomby, od których zapalił się dach gospody. Francek Malcharek i Bartuzelscy próbowali gasić pożar, ale samolot tak długo krążył nad gospodą, aż ogień rozgorzał na dobre.

Pierwszy dzień bez Niemców Mirosław Wajda tak zapamiętał:

Mieszkaliśmy w piwnicy u ciotki Kańki. W nocy z 30 kwietnia na 1 maja nie schodziłem już do piwnicy, tylko położyłem się spać na ławie pod oknem. O drugiej w nocy padły strzały z naprzeciwka, od strony żydowskiej willi, jak nazywano niewykończony dom Eichenbaumów, gdzie mieściła się niemiecka komenda wojskowa. W chwilę później rozległa się silna detonacja wysadzanego mostu, tak silna, że spadłem z ławki. O czwartej nad ranem przyszedł Józek Wołoch (późniejszy profesor Uniwersytetu Wrocławskiego) i wyszliśmy na główną drogę. Było ciemno. Na drodze nie było żywej duszy. Józek mówi: Chodźmy do żydowskiej willi. Na dole, gdzie był szpital, podłogę pokrywała słoma, tam Józef znalazł piękny włoski atlas i zabrał go sobie. Wyszliśmy na piętro, które zajmowało dowództwo. Na podłodze walało się pełno wojskowego rupiecia, granaty, broń. Nagle usłyszeliśmy kroki na schodach. Józek mówi: Tu są granaty. Jo jeden, ty drugi. Wystraszeni czekamy w sieni za rogiem. Przyszedł Wybranec. Chłopcy, co tu robicie, spytał i powiedział: Już odeszli. Mioł by to być koniec wojny.

Pierwszymi Rosjanami, którzy przyszli do Wierzniowic byli, jak wspomina Wajda, sześćdziesięcioletni mężczyzna i mały chłopiec. Za nimi jechały dwa końskie powozy. Ponieważ most był doszczętnie zniszczony, wjeżdżały przez bród na rzece. Pierwszy wóz przejechał, ale pod koniem z drugiego wozu wybuchła mina. Zabiła obydwa konie, woźnica wpadł do wody, ale nic mu się nie stało. Zrzucił z siebie mokre ubranie i ku uciesze zgromadzonych na brzegu gapiów biegał prawie nagi. Za nim jechały dwa samochody z armatami. Półnagiego woźnicę spytał jeden z kierowców, kapitan, co tu się stało. Po chwili rozmowy przeszedł na brzeg od strony Wierbicy, i znalazł tam, i od razu unieszkodliwił, trzynaście min. Przeszedł  Olzę, ale na drugim brzegu znalazł ich tylko jedenaście. Miny były związane po dwie. I nastał dylemat: czy pod koniem wybuchły dwie miny czy jedna, a jedna jeszcze tkwi gdzieś w brzegu. W końcu kapitan wsiadł do swojego samochodu i przejechał, ale drugi samochód przed wyjazdem ugrzązł w piasku. Więc nas nagnał wszystkich, ilu nas tam było, a ciść! On stał nad górze. I nagle jego ręka poleciała w górę, zawrzeszczał. Kierownica stanął, a pod kołem się mina kulała. Kapitan wygrzebał ją z piasku, rozbrajał i cały czas się śmiał.

Tyle wspomnienia Mirosława Wajdy.    

Kończąc chciałabym zauważyć, że według naszych dociekań, w czasie II wojny światowej straciło życie trzynastu rodaków i mieszkańców Wierzniowic. Są wśród nich funkcjonariusze służb mundurowych: oficer Leon Malejka i posterunkowy PWŚ Józef Skupnik, zamordowani przez sowieckie NKWD, członek polskiego ruchu oporu Leon Mojżyszek i komunistycznego ruchu oporu Teofil Křišťala, ofiary nalotów i członkowie żydowskich rodzin Markowiczów i Eichenbaumów. Chociaż od tamtych czasów upływa w tym roku 70 lat, ofiary wojny z Wierzniowic nie doczekały się godnego upamiętnienia. W centrum wioski na parceli byłej polskiej straży pożarnej stoi wprawdzie pomnik z napisem Obětem fašismu, tyle że nie oddaje całego prawdy o ofiarach wojny. Jest to pomnik anonimowy. Na opłoconej parceli obok kaplicy znajduje się imitacja grobu z płytą z nazwiskami, ale tylko czterech ofiar nalotu. W dodatku data śmierci tych ofiar na pomniku 2 maja 1945 r. jest błędna.

Dlatego z okazji dzisiejszej akademii pozwalamy sobie na ręce przedstawicieli naszych władz samorządowych złożyć listę nazwisk ofiar z Wierzniowic z prośbą o ich godne upamiętnienie.

Otylia Toboła, w Lutyni Dolnej, dnia 11 kwietnia 2015 r.  

 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Obec Dolní Lutyně

Třanovského 10

735 53 Dolní Lutyně

 

                                                                                             

V Dolní Lutyni 11. 4. 20015 r.

 

Vážený pane starosto, vážené vedení obce Dolní Lutyně,

letos si připomínáme 70. výročí ukončení druhé světové války, která zmařila mnohé životy rovněž v obci Věřňovice, dnes součást Dolní Lutyně.

Přestože od hrůzných dob války uplynulo mnoho let, dodnes se těmto obětem nedostalo důstojné památky. Nelze totiž za takovou považovat „anonymní“ pomník na bývalé parcele polského požárního sboru ve středu obce se strohým nápisem: Obětem fašismu (protože ne všechny oběti lze přičíst řádění fašismu), stejně tak uvedení pouze čtyř jmen občanů usmrcených během vojenských operací na symbolickém hrobě na oploceném pozemku u kaple. K hrobu není volný přístup, což v době konání pietních slavností není nevhodné. Navíc je na pomníku uvedeno nesprávné datum jejich smrti 2. květen 1945, to znamená den po osvobození obce. Podle našich zjištění zahynulo během druhé světové války třináct rodáků z Věřňovic. Jsou mezi nimi příslušníci ozbrojených složek, polského a českého odboje, obětí rasové perzekuce i vojenských operací.

Náš seznam obětí II. světové války, rodáků z Věřňovic, je nutné upřesnění:

Eichenbaumová Anna  - ?

Eichenbaum Max     nar. 1896   1939/1941 deportován do Niska n. S., zahynul ve Lvově

Giecek František       nar. 1892   1.4.1945 zahynul při bombardování Věřňovic

Giecková Františka  nar. 1900   1.4.1945 zahynula při bombardování Věřňovic

Křišťala Teofil          nar. 1909   1943 odboj KSČ, zavražděn v KL Auschwitz

Malejka Leon            nar. 1897   1940 Katyń, důstojník zastřelen sovětskou NKVD

Markovič Evžen       nar. 1913   1945 zavražděn banderovci

Markovičová Cecílie nar.     ?       ? KL Auschwitz

Markovičová Regina nar. 1916   1944 KL Auschwitz ?

Mojżyszek Leon        nar. 1920   1944 odboj ZWZ-AK, zavražděn v KL Auschwitz-Birkenau

Palowa Bronisława/  nar. 1900   1.4.1945 zahynula při bombardování Věřnovic

Skupnik Józef           nar. 1915   1940 Tver, policista zastřelen sovětskou NKVD

Rosiková Františka  nar. 1900   1.4.1945 zahynula při bombardování Věřňovic

 

 

Při sestavování seznamu jsme čerpali z této literatury:

 

Oběti hitlerovské okupace a války v okrese Karviná 1939-1945/Ofiary okupacji hitlerowskiej i wojny 1939-1945 w powiecie Karviná, vyd. Okresní výbor Českého svazu bojovníků za svobodu, Karviná 1995.

 

Zahradnik Stanisław, Zaolziańskie ofiary okupacji hitlerowskiej (w byłych powiatach czeskocieszyńskim i frysztackim) 1939-1945, vyd. Instytut Śląski, Opole 1988.

 

Hila Emil, Gil František, Z dějin základní organizace českého svazu bojovníků za svobodu Orlová- Lutyně a její členů, vyd. ZO Českého svazu bojovníků za svobodu, Orlová-Lutyně 2003.

 

Borák Mečislav, Ofiary zbrodni katyńskiej z obszaru byłej Czechosłowacji, Slezské zemské muzeum, Opava 2011.

 

Klistała Jerzy, Martyrologium mieszkańców Zaolzia w latach 1939-1945, słownik biograficzny tom I – III, Cieszyn 2011, 2013, 2014.

 

Matrika, OÚ Dolní Lutyně

Vzpomínky občanů Věřňovic

 

 

Tímto dopisem se obracíme na vedení obce se zdvořilou prosbou o důstojné uctění památky našich spoluobčanů. Pro tento účel navrhujeme odstranit ze soukromé zahrady nevhodnou napodobeninu hrobu a umístit pamětní desku se jmény obětí buď vedle pomníku v parku nebo na jiném veřejně přístupném místě.

 

 

 

 

                                                                                              Marcel Balcarek

předseda MK PZKO Věřňovice

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

W liście do urzędu gminy błędnie napisano, że pomik znajduje się w prywatnym ogrodzie a nie na gminnej działce (chociaż to tak wygląda).

                                                                                                 Marcel Balcarek